strof strof
944
BLOG

Dwa zabawne wiersze o liściach, z czego jeden nie

strof strof Rozmaitości Obserwuj notkę 88


Fantom

Wzorując się niewątpliwie na kilku wystygłych
bardziej niż ciała samych twórców teoriach, zaczerpnął
pewną materię do swoich rozważań. Podjąwszy podróż do Rygi
lub gdzieś tam, kierunek: północ, zatrzasnął drzwiczki buicka

rocznik 38, aż pękła czerń lakieru (czy nocy), do której tak przywykł,
że uznał za jedną ze stałych świata. Lecz teraz nie pytał,
jaką mitologię tną na plastry światła odbite od szyby
oddzielającej go od biegnącego lasu. Los wszak nie jest dowodem

na jego nieistnienie! Kto zresztą jest prawdziwy
(lepiej: prawdziwszy od innych kłamstw przysługujących żyjącym)? Dodam,
że spotkałem go dziesięć, dwadzieścia lat później: wiódł już żywot skryby
na posadzie źle płatnej acz stabilnej, ciepłej. Gryzło go najwyraźniej morze,

jakby nie było innych trosk i innej soli. Czyżby po to przybył,
by nabawić się – mówiąc delikatnie – zgryzot z powodu licznych upokorzeń,
pogiętych blach w wypadku, topniejących zasobów rozłożonych na krzywych
siermiężnej ekonomii? No i ów dokuczliwy katar, nie żadna francuska

choroba, to zbyt banalne; zatem nieodłączna biała chustka skrywa
poczerniałą twarz: szorstkość policzków, ściągnięte blizną usta.
Swój migoczący kod, prawdziwie niezależny od aury, wypisany przez trzewia
obnosił z dumą, podciągając sztywny od krochmalu mankiet.

Albo na moście: wiatr słodki od rzecznej, brudnej wody przewiał
trenczowy płaszcz i to, co zawsze zostaje z pragnień:
chęć życia. Parowały dachy jak blat z rozlanej miętowej wódki, w drzewach
zaś kwitły na czarno gawrony – nielicha, przyznajmy, sceneria

do opowieści grozy. Gdyby rozpruć (jeśli istniały) kapelusz, szwy na brzegach  
marynarki, tak jak czynią złodzieje lub tajne służby ponurych imperiów,
dałoby się odczytać włóknisty kurz epoki, który powstrzymywał zegar
przed wybijaniem pełnych godzin. Bolało go wszystko, jak mnie, czego już nie miał.  




Liście na blasze

Ach, tak – to było właśnie wtedy,
gdyśmy się wtranżalali w biedy  
(z niezłym ładunkiem entuzjazmu  
przy innym dyszlu wzięli sprzęgli).
Ty – zachwycony czymś w rodzaju,
mój Boże – mylę się? – OMD? –  
prażyłeś zeschły liść na blasze:
dym z rdzy, z akacji, cóż, jeszcze nie
tytoń. Z gór niosło zimnem; za nic
miałeś, czy lepiej rzec: mieliśmy
całą pokrętność i wieszczenie.
Ciekawe, owszem, że mielizny
miały wśród nas aż takie wzięcie.

Dziś ostał się charakter pisma,
styl półidioty. Po korekcie
celu już można się przekimać
w ruchomej budce na nizinach
przy sztrece w stanie wskazującym
lub nawet nie. Istny kryminał!
Pisanie zbrodnią jest w afekcie,
być może. W TV Bratysława
gorzej niż u nas, pranie pustki,
która, jakbyś jej nie przekrawał,
zawsze powraca do jedności.
Błogosławieni byli głośni,
cisi, jak zwykle, brali rózgi.

Do dzisiaj ściga cię po świecie
(snadź po dziś dzień go to uwiera)
druh nasz po mieczu i retortach,
któremuś radził w bibliotece
pożyczyć książkę o „Cierpieniach
młodego imć Wernera Holta”.
Nabrało ciała chude słowo,
trzęsąc się w żebrach. I inaczej
przegryza się wieczorny skowyt
przez ciężką jutę przeinaczeń.
Liście wdmuchuje wiatr do kątów.
A my? Już nic nie wiemy o tym.

Góry maleją pod dotykiem.
Większość grajcarów policzona,
te na stojąco, te w ukłonach.
Stawiając często cię za przykład
skrupulatności, myślę o tym,
jakby to lepiej móc odczytać.
Światowość bije nas po kościach
z każdej wystawy. Będąc prostszą
konstrukcją, wzruszam się zbyt łatwo.
Rzecz gustu. Trudno. Gdy zawładną
nami wspomnienia, głupiejemy.  
Akacja wspina się z mozołem
po stopniach lata – koń w uprzęży
albo trolejbus nie jest lepszy,
co chyba zbyt poważnie wziąłem,
by móc to raz kolejny przeżyć.

 

strof
O mnie strof

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości